piątek, 2 listopada 2012

Zupa krem z buraków i botwiny. Relacja z Kuchnia+ Food Film Fest i "Niebo w gębie"




Gdy wracamy z podróży, lub mamy za sobą ciężki dzień nic nie robi lepiej niż talerz ciepłej zupy. Potrafi ona rozgrzać i nasycić, a do tego ukrywa w sobie wiele witamin i mikroelementów. Ja moje zupy przygotowuję na bulionie warzywnym, więc nigdy nie są tłuste, a zawsze kryją w sobie mnóstwo warzyw.

Zupa to świetny sposób na przemycenie warzyw dla małych i dużych niejadków. szczególnie wdzięczne w tym temacie są zupy kremowe. Jeśli wiemy, że następnego dnia będziemy na tyle zmęczeni, że na gotowanie już sił nie zastanie, warto zawczasu przygotować dobrą pożywną zupkę. Można do niej swobodnie użyć różnych sezonowych warzyw. Jesień to czas na dynię, kalafior, brukselkę, brokuły, marchew, seler, pasternak, buraki, ziemniaki. Z takiego zestawu można przygotować nieskończenie wiele kombinacji.

Ostatnio zachwycałam się kremową zupą z pasternaku z dodatkiem maślaków i sosem z oliwy i czarnuszki. Przygotował ją Kuba Korczak na Slow Foodowe śniadanie. To wydarzenie na długo zostanie w mojej pamięci, ale dziś nie o tym.

Jak się okazuje zupy lubią także Francuzi, a skąd taki wniosek?  Już wyjaśniam :)

W miniony weekend w Warszawie, Poznaniu i Gdyni odbywał się Food Film Fest, festiwal filmów kulinarnych. W tegorocznym programie nie zabrakło filmów dokumentalnych opowiadających o smakowitym jedzeniu, jego produkcji, problemach związanych z odżywianiem i mistrzach w przygotowywaniu potraw.  Wszyscy miłośnicy gotowania i dobrego jedzenia z Warszawy i okolic zebrali się w kinie Kultura by smakować wykwintne kino.
Pierwszego dnia festiwalu byłam z przyjaciółką na seansie składającym się z dwóch filmów dokumentalnych.
Pierwszy z nich "Gorycz czekolady" opowiadał o tym jak czekolada wpływa na życie ludzi w różnych miejscach świata. Ten film na prawdę warto obejrzeć bo zwraca nasza uwagę na ważny problem wykorzystywania ludzi ubogich do zbierania ziaren kakaowca i podkreśla potrzebę kupowania produktów FairTrade. Z drugiej strony przedstawia wyśmienitego chocolatier'a z Francji, mężczyznę pracującego w czekoladowym parku rozrywki w Stanach Zjednoczonych i parę, która żyje według new Age i żywi siebie i swoje dziecko ręcznie robioną czekoladą.  ten film możecie obejrzeć na antenie Kuchnia+ już w najbliższą sobotę. Polecam.

Kolejny film: "Mleko" wzbudził we mnie wiele myśli i emocji. Nie stanę po żadnej ze stron- zdecydowanych  zwolenników i przeciwników picia mleka. Moim wnioskiem po projekcji było stwierdzenie, że wszystko jest dla ludzi. nic w nadmiarze nie może być zdrowe, ale nie dajmy się zwariować... czy miliony osób pijące mleko, jedzące sery, twarogi, jogurty trują się z własnej woli? Myślę, ze to niemożliwe, bo dawno byśmy poumierali. najważniejszy jest umiar. Po prostu.

Największe wrażenie zrobił na mnie jedyny fabularny film festiwalu. "Niebo w gębie" oparty jest na losach Danièle Mazet-Delpeuch, która została zaproszona do francuskiego pałacu prezydenckiego by gotować dla samej głowy państwa François Mitterranda. 
Bohaterka filmu nazywa się Hortense Laborie i jest kobietą, która prawdziwie potrafi smakować życie. Dla niej ważny jest smak każdego składnika potrawy jaką zamierza przygotować. Do prywatnej kuchni Pałacu Elizejskiego pani Hortensja, zgodnie z życzeniem prezydenta, wprowadziła tradycyjną kuchnię francuską. Widzimy jak w prywatnej prezydenckiej kuchni przygotowuje wiele wyśmienitych potraw. "Niebo w gębie" wyróżniają świetnie zdjęcia- z bliska obserwujemy krojenie, siekanie, doprawianie, polewanie sosem, dekorowanie... i oczywiście po paru minutach kiszki skręcają się z głodu. :) Hortensja poszukiwała najlepszych producentów z całej Francji, którzy dbają o swoje produkty- warzywa, zwierzęta, sery, jak o własne dzieci, wkładając w nie mnóstwo smaku i miłości. Bardzo ją za to podziwiam.

Pani Danièle, podobnie jak Hortense, jest zafascynowana hodowlą trufli. W filmie jest taka scena, w której przygotowuje ona dla prezydenta kanapkę z grubo pokrojonymi plastrami tego rarytasu. Żałuję, że nie mogę póki co obejrzeć tej sceny jeszcze raz, no i tego, ze nigdy nie próbowałam świeżych trufli. 


Scen malowniczych, pysznych i wyśmienitych jest w filmie wiele. Każdą z nich warto celebrować i oglądać z uwagą, po przedstawiają przepiękne dania. "Niebo w gębie" to nie tylko opowieść o jedzeniu, ale także o życiu w Pałacu Elizejskim, o konwenansach, zasadach, przeszkodach i pracujących w nim ludziach, co czyni go jeszcze bardziej interesującym. Akcja rozgrywa się równolegle kilka lat po odejściu Daniele z pałacu prezydenckiego, gdy pracowała na Antarktydzie gotując dla francuskich polarników. W tych scenach odkrywamy jaki wpływ miały na nią e 2 lata spędzone na gotowaniu dla prezydenta.


Gościem na projekcji "Niebo w gębie" była sama  Danièle Mazet-Delpeuch. Okazało się, że jest tak samo dowcipna i sympatyczna jak filmowa Hortensja. Z humorem odpowiadała na pytania z widowni. Doradziła nawet jednej z dziewczyn, co przygotować na kolację dla grupy Francuzów. Poleciła, by ugotować dla nich właśnie zupę :) 

Na koniec pani Daniele opowiedziała zabawną anegdotę. Także u zupie :)


Pani Daniele na przełomie lat 80/90 była w Polsce wraz z prezydentem i korpusem dyplomatycznym. Oczywiście na te okazję miała przygotowane i zaakceptowane menu dla prezydenta. W kuchni zauroczył ją zapach zupy, która przygotowywał polski kucharz dla swoich pracowników. bardzo jej zasmakowała i stwierdziła, ze prezydent też na pewno ja doceni. Wiadomo, że zmiana menu prezydenta z minuty na minutę jest niemożliwa, więc pani Daniele wcale nie pytała o zgodę... Po prostu zaserwowała prezydentowi polską zupę....

Miała rację co do prezydenckiego smaku. François Mitterrand poprosił nawet o dokładkę i już nic więcej nie chciał jeść, taka to była pyszna strawa.
Oczywiscie dopytaliśmy cóż to była za zupa... Pani Daniele pamiętała jedynie że były w niej buraki i miała ciemny kolor, a podawana była z pasztecikiem... już wiecie co to za zupa?

"Niebo w gębie" już niedługo wchodzi do kin, więc każdy kto jeszcze go nie oglądał, ma na to szansę. Szczerze polecam :)

Ja na dzisiaj proponuję Wam kremową zupę z buraków i boćwinki.





Zupa krem z buraków i botwiny
(4-5 porcji)

3 buraki

6 gałązek (pęczek) botwiny
po 1 gałązce estragony, oregano, lubczyku
2 ząbki czosnku
1/2 cebuli
1 łyżka sosu sojowego
oliwa z oliwek
1 łyżka octu z czerwonego wina
sól, pieprz do smaku
gorąca woda
jajka ugotowane na twardo



Buraki obieramy i kroimy wa małe kawałki. Boćwinę płuczemy i kroimy zarówno liście i łodyżki na małe kawałki.
Czosnek i cebulę obieramy, drobno siekamy i podsmażamy na oliwie w dużym garnku. Wrzucamy do nich buraki i boćwinę i zalewamy gorącą wodą, tak by zakryła zawartość garnka. Dokładamy gałązki ziół, wlewamy sos sojowy i ocet i gotujemy aż buraki zmiękną.
Z zupy wyjmujemy zioła. Odkładamy do miseczki 1-2 chochle buraków i boćwiny, a resztę miksujemy na krem. Dorzucamy odłożone warzywa i doprawiamy do smaku.

Zupę podajemy z jajkiem ugotowanym na twardo, udekorowaną ziołami.

Smacznego!

1 komentarz:

  1. Zgadzam się, że nie ma to jak talerz zupy, a szczególnie botwinki po ciężkim dniu! :-)

    OdpowiedzUsuń